(źródło: http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/222338.html)
Podziwiam aktorów za ich grę, bo zrobili tę sztukę świetną, tyle, że mi się ona wcale nie podobała. Nie odmawiam jej walorów artystycznych, podobała mi się gra pojedynczych aktorów i całości zarazem, podziwiałam misterność i mroczne piękno dekoracji - tyle, że to kompletnie nie moje klimaty.
W życiu bywa tak, że czasem jest radośnie, a czasem nie, czasem żyjemy chwilą bez większej refleksji, a czasem oddajemy się tym głębokim refleksjom niemal nieustannie. Do tego, aby zastanowić się nad swoim życiem, nie potrzebuję sztuki i tak to robię. I chyba nie pociąga mnie wschodni folklor. Nic na to nie poradzę. Ponadto 3:30 i tylko z jedną przerwą, to o wiele za długo. Moim zdaniem kompletnie niepotrzebna jedna z ostatnich scen czytania fragmentu Apokalipsy. Nie wniosła do tej sztuki już nic, bo atmosfera na koniec i tak zrobiła się "apokaliptyczna". Nie chcę odmówić tej sztuce wartości, owszem - pokazała, że tak jak na scenie i w życiu miłość miesza się z nienawiścią, dobroć ze złem. A to, że ludzkość i każdy człowiek z osobna jest bardziej skłonny do złego niż dobrego, nie od dziś wiadomo. Gdy idę do teatru, to naprawdę nie interesuje mnie, czy autor i jej reżyser są utalentowani i nagradzani. Lubię, gdy oglądana sztuka mnie porusza do śmiechu lub do łez, wprawia w dobry nastrój lub w zadumę - a tu nie było ani śmiesznie, ani zbyt strasznie, nie było ani zbyt radośnie, ani zbyt refleksyjnie.